Perfekcjonizm, jako objaw samoutrudniania.
Nie wiem czy powinienem pisać ten artykuł, bo przecież mogę nie najlepiej ująć to zagadnienie, może nie wyrażę się zbyt jasno, a może użyte słowa będą niewłaściwe. Mimo iż jest to już 6 poprawka tego tekstu to nadal nie czuję pełnej satysfakcji, więc może po prostu zostawię go jako szkic, bo przecież blog i tak jakoś się obroni…
Daleki jestem od wyśmiewania takiego postępowania czy też bagatelizowania go, gdyż obserwuję coraz więcej osób borykających się z perfekcjonizmem.
Tylko zaraz, zaraz, skąd wiadomo, kiedy jest perfekcjonizm, a kiedy wysoki poziom dokładności, no i jeśli już występuje, to skąd perfekcjonizm się bierze?
Jak podaje encyklopedia PWN perfekcjonizm to:
[łac. perfectio, -onis ‘doskonałość’], filoz. stanowisko w etyce normatywnej uznające za najwyższą wartość moralną doskonałość osobistą (perfekcjonizm indywidualny) lub całej zbiorowości (perfekcjonizm kolektywny), a dążenie do jej osiągnięcia za wyznacznik moralnego postępowania.
W starożytności perfekcjonizm był częstym składnikiem głównie etyki stoickiej, a w czasach nowożytnych — etyki I. Kanta (rygoryzm moralny).
Czyli nie ważne co robisz, ważne jak robisz. Nie ważne jakie są potrzeby, oczekiwania, ważne, że ma być idealnie…
… i dlatego są ludzie, którzy prasują skarpetki i majtki/slipy oraz ręczniki lub mieszkają 20 lat w piwnicy, gdyż idealnie wykańczają zakupiony dom i nie jest to kwestia ograniczonego budżetu (osobiście znam taką parę).
Obserwując postępowanie perfekcjonistycznych osób dochodzę do wniosku, że występuje cienka granica pomiędzy dokładnym wykonaniem, a perfekcjonizmem i gdyby o mnie chodziło, to zacząłbym się bać. Gdybym wykonując zaplanowaną lub spontaniczną czynność większość uwagi i energii skupiał na dokładności wykonania nieustannie poprawiając, ulepszając, aby na koniec i tak nie być zadowolonym (wiem nieperfekcyjnie długie zdanie 🙂
Obawiałbym się gdyby kreatywność, przyjemność z pracy i oczekiwana satysfakcja były od początku przykryte grubą, ciężką i szczelną płachtą perfekcjonizmu, który niejako z automatu odbiera wszelką radość z samej pracy i jej efektów.
To tak, jakby odczuwać okropne zmęczenie i fizyczne, i psychiczne od tygodnia tylko na samą myśl o nadchodzącym egzaminie czy ważnym wystąpieniu publicznym przed kilkusetosobową grupą słuchaczy. Czyli nieważne, że się przygotowuję. Nieważne, że otaczają mnie pomocni ludzie, nieważne też, że jestem w tym dobry – ważne, że z góry zakładam, że i tak nie będzie idealnie.
Straszne!!!
A skąd perfekcjonizm? W tej chwili do głowy przychodzi mi myśl, że jak się człowieki naoglądają tych idealnych bohaterów, to trudno nie odnieść wrażenia, że cokolwiek byśmy zrobili, to i tak bohater filmowy/celebryta zrobi lepiej. No bo czy widział ktoś „prawdziwego” hero, który się przejęzycza, nie zna drogi, nie wie co powiedzieć? Mało tego nawet, gdy popełnia śmieszny czy karygodny błąd, to i tak na końcu filmu okazuje się, że to było specjalnie i że to było ukartowane i że jest takim srategiem (pisownia oczywiście nieprzypadkowa :), jakiego świat nie widział. Taki srateg jak on, to nawet swoje własne ruchy przewiduje, zanim je przewidzi, ha!
Czy to wszystko? Nie, z pewnością nie, ale trudno zaprzeczyć, że coś w tym jest i gdy czytamy te wszystkie historie cudownych dzieci, zwłaszcza amerykańskich, to z naszymi wynikami wypadamy blado. Ba wręcz nie wypadamy w ogóle, bo nawet nie przyjdzie nam do głowy, aby się porównywać. Z ideałem? W życiu!
Tymczasem przychodzi taki moment, w którym to my stajemy się bohaterami i to w nas ktoś się wpatruje, i to od nas ten ktoś się uczy…
… dziecko, rodzeństwo, pracownik, etc.
A jak perfekcjonizm się ma do SamoUtrudniania? Nawet nie będę pisał, nawet nie będę próbował tego wyjaśnić bo i tak nie zrobię tego idealnie, bo i tak nie będę zadowolony, więc sobie to odpuszczę…
… pomyślał perfekcjonista i cały misterny plan…
… gdyby jednak, była chęć zapoznania się z tematem bliżej i zainicjowania ważnych życiowych i zawodowych zmian, to zapraszam do kontaktu w sprawie warsztatów.
Pozdrawiam
Karol Bartkowski